WŁOCHACI KUZYNI Z GÓR MGLISTYCH

 

Goryle są jednymi z naszych najbliższych krewnych.
Ale by się z nimi spotkać trzeba podjąć wyprawę do miejsc naprawdę niezwykle odległych

 

Tekst i zdjęcia Marcin Jamkowski / Adventure Pictures

Małe, czarne jak smoła dziecko bawiło się na całego wśród bambusowych zarośli. Chwytnymi rączkami brało do buzi kolejne listki i próbowało upchnąć je w roześmianej buzi. Mama – też czarna niczym tusz do kaligrafii – podtykała mu następne gałązki, a brzdąc z niekłamanym podziwem próbował w gęstwinie naśladować zwinne ruchy jej nadgarstka. Dopełnieniem idyllicznej atmosfery był przechadzający się w okolicy tatuś – stateczny pan, nieco siwiejący na grzbiecie. Jak przystało na ojca rodziny ważył jakieś 200 kilogramów – facet co się zowie! Zaniepokojony przydługim wpatrywaniem się obiektywu w jego domowe stadło, wstał, przeciągnął się groźnie, ryknął tak, ze włosy stanęły dęba i ruszył wprost na kamerę, jak sądzę, by „przyłożyć” wścibskiemu operatorowi. Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z naszymi krewnymi z gatunku goryli górskich, a odbył się (szczęśliwie!) za pośrednictwem telewizyjnego kanału przyrodniczego.

 

Wśród tysiąca wzgórz

Karisimbi pokrywał gesty, szary zwój watowatych chmur. Liczący 4507 m n.p.m. wulkan obserwowałem z okien domu w Ruhengeri (inaczej zwanego Musanze) na połnocy Rwandy już od kilku dni, licząc, że uda mi się wstrzelić w „okienko” ładniejszej aury. Do Rwandy przyjechałem po zdjęcia do śmiertelnie poważnego tematu – przygotowywałem artykuł o pamięci ludobójstwa, o tym jak odbierana jest dziś rzeź Tutsich dokonana przez Hutu w 1994 roku. W tym malutkim afrykańskim kraju, ze względu na swą urodę zwanym „Szwajcarią Czarnego Lądu” lub „Krajem 1000 wzgórz” zginęło wówczas milion ludzi w ciągu zaledwie trzech miesięcy. Ślady tragedii zarastają bardzo powoli, a pamięć o niej jest pieczołowicie pielegnowana przez obecną władzę. Nie ukrywam, że w Ruhengeri, chciałem uciec od tego tematu i zrealizować jedno ze swoich wielkich dziecięcych marzeń – zobaczyc goryle górskie na wolności.

 

Goryle należą do małp naczelnych, gromady z której wywodzą się nasi najbliżsi kuzyni, określenie ich przez prymatologów jako „człowiekowate” rozwiewa wszelkie wątpliwości. To bowiem właśnie z gorylami (i z szympansami) my, ludzie mamy najwiecej cech (i genów) wspólnych. Według niektórych badań większe są różnice genetyczne pomiędzy małpami ze stad pochodzących z sąsiednich wzgórz, niż między nimi, a ludźmi. Amerykańscy genetycy wyliczyli z dużą precyzją, że od goryli dzieli nas zaledwie 2-3 proc. – 97-98 proc. genotypu każdy z nas ma identyczne jak goryle.

 

Nasi włochaci krewniacy zamieszkują równikowe lasy Afryki – od Kamerunu przez Kongo po Rwandę. Dzielą się na dwa gatunki (i cztery podgatunki). Nie wglębiając się w zawiłości systematyki małp naczelnych (która prawdopodobnie wkrótce będzie zmieniana) trzy z tych podgatunków to goryle nizinne, a jedna górskie. Najliczniejsza (ponad 110 tysięcy sztuk) jest populacja goryli nizinnych żyjąca w przebogatych lasach Afryki zachodniej – Kongo, Nigerii, Kamerunu, Gwinei Równikowej, Republiki Środkowoafrykańskiej, Gabonu i Angoli. Najciekawsze i najrzadsze są te, które do życia wybrały sobie wysokogórski las deszczowy – to zaledwie 600-700 osobników. Żyją tylko w dwóch miejscach – w ugandyjskim parku narodowym Nieprzeniknionego Lasu Bwindi oraz w wulkanicznych górach Virunga leżących na burzliwym styku Demokratycznej Republiki Konga, Ugandy i Rwandy. I to właśnie na zbocza wulkanów Virunga pojechałem, by podglądać naszych krewnych.

 

Przewagi pejzażu

Samo Ruhengeri jest paskudne. Niedokończone piętrowe domy przy dziurawych ulicach, graniczą z byle jakim targowiskiem. Nagły atak zachodnioeuropejskiej architektury na lokalne tradycje budowlane zakończył się na wzniesieniu zaledwie kilku budynków wyróżniających się urodą i wprowadzeniu (niestety) na masową skalę nabrzydszego materiału budowlanego świata – blachy falistej. Na szczęście największe miasto północy Rwandy jest czyste. Zreszta cała Rwanda jest wysprzątana, schludna i znana w Afryce z dbałości o higienę i ekologię – z uwagi na troskę o środowisko naturalne nie wolno np. używać w kraju torebek foliowych. Każdy, kto przybywa na lotnisko z foliami ze strefy wolnocłowej, musi przełozyć zakupy do ekotoreb papierowych sprzedawanych na lotnisku w Kigali – i to po kilka dolarów za sztukę! Tak cennej torebki nie wyrzuci nikt!

 

To co jest najpiękniejsze w Ruhengeri to pejzaż. Nad 100-tysięcznym miastem górują bowiem strome stożki kilku wulkanów. Lesiste, zadymione, zachmurzone. Cały łańcuch gór Virunga, którego powstanie jest efektem ubocznym tworzenia się Wielkiej Doliny Ryftowej (a więc i powolnego pękania Afryki) składa się z dziewięciu wulkanów spośród których trzy są wciąż aktywne. Erupcja jednego z nich – leżącego na terytorium Konga Nyiragongo – miała miejsce zaledwie sześć lat temu. 200 lat temu niesłychanie aktywny był leżący zaledwie 10 km od Ruhengeri wulkan Muhabura. Swą nazwę („Przewodnik”) zawdzięcza ognistej łunie nad kraterem, która widoczna była z odległości wielu kilometrów. Najwyższy z łańcucha wulkanów – Karisimbi – mimo, iż szczyt leży niemal na równiku, często przykrywa czapa śniegu. To właśnie na jego zboczach leży ojczyzna goryli górskich. Kiedyś terytorium wystepowania tych małp rozciągało się daleko poza wulkaniczny masyw. Jednak naturalne środowisko goryli górskich jest nie tylko wybuchowe jak równikowy wulkan z powodów geologicznych. Ich kraina leży także na wyjątkowo niespokojnych politycznie terenach Afryki. Niespokojna jeszcze do niedawna była Rwanda, w zamęt w sąsiednim Kongu trwa bez przerwy od półwiecza – rząd ze stolicy pratycznie nie kontroluje terenów na wschodzie kraju sięgających gór Virunga, a terytorium goryli stanowi dominium lokalnych partyzantów i watażków. Nic więc dziwnego, że ochrona małp przed kłusownikami i łowcami okazów dla ogrodów zoologicznych była iluzoryczna, a populacja zwierząt zdziesiątkowana. Jeszcze 20-30 lat temu zabicie goryla było dla mieszkających w lasach Pigmejów dowodem męstwa i oznaką wejścia w dorosłość. I choć ten krwawy obyczaj ludzi lasu udało się wytępić, to niestety morderstwa tych małp zdarzają się i dziś – zaledwie rok temu kilka dorodnych osobników zginęło od kul – prawdopodobnie kongijskich partyzantów. Kilka miesięcy temu kule dosięgły kolejne dwie małpy. Największym paradoksem tej sytuacji jest to, że same goryle są łagodne jak baranki, a już szczególnie w stosunku do ludzi.

 

Fossey we mgle

Wyprawa na tropienie i podglądanie goryli rozpoczyna się ponad sto kilometrów od Ruhengeri – w dyrekcji parku narodowego w Kigali, stolicy Rwandy. Tam bowiem trzeba zgłosić chęć odwiedzenia futrzanych krewnych z gór Virunga, otrzymać oficjalną pisemną zgodę i uiścić niemałą opłatę (500 dol. USA!). Z dokumentem w dłoni w wyznaczonym terminie zjawiłem się kilkanaście kilometrów od Ruhengeri w siedzibie Parku Narodowego Virunga. Kilka małych domków pasujących do górskiego otoczenia, sielska atmosfera oczekiwania na świt. Wokół tablice informujące o małpach i małpich sprawach: są statystyki odwiedzin (bardzo mało Polaków!), jest informacja o liczebności poszczególnych grup zwierząt i ostrzeżenie o zagrożeniach jakie mogą spotkać człowieka w górach.

 

Poza mną na miejsce zbiórki dociera jeszcze czwórka chętnych do oglądania goryli – młody Żyd z Nowego Jorku i trzy meksykańskie studentki. Cała czwórka od kilku miesięcy uczy angielskiego w jednej ze szkół w Nairobii. Do Rwandy wybrali się specjalnie by zrealizować swoje marzenie o oglądaniu w naturze największych małp na planecie. – Na ten wyjazd przeznaczę połowę zarobionych w Kenii pieniędzy – z entuzjazmem mówi mi jedna z nich.

 

Punkt siódma zjawia się Francis, przewodnik, z którym będziemy tropić goryle. Pozostaje tylko wybór grupy zwierząt, do której chcemy iść. – Susa! Susa! – odpowiada głośno cała piątka. Nic dziwnego – wszyscy „odrobili lekcje” i poczytali o rwandyjskich małpach: Susa, to najsłynniejsza z grup żyjących tu goryli. To stado jest najliczniejsze, zazwyczaj przebywa najwyżej w górach i – co zapewne najważniejsze, to właśnie badania tego stada prowadziła słynna amerykańska prymatolog Dian Fossey.

 

Fossey była młodą doktorantką, która szukała sobie ciekawego tematu na pracę badawczą możliwie daleko od rodzinnego San Francisco. Był rok 1963 kiedy poznała w Afryce sławę antropologii i paleontologii dr. Louisa Leakeya. To właśnie on namówił 31-letnią zdolną, lecz zadziorną Fossey, by rozpoczęła obserwację goryli w Zairze (dziś Demokratyczna Republika Kongo). Po kilku miesiącach pracy tam Amerykanka przeniosła się do północnej Rwandy i w górach Virunga założyła własną stację badawczą Karisoke (od nazw wulkanów: Karisimbi i Visoke). Spędziła tam prawie bez przerwy 20 lat. Dzięki jej niezłomnemu charakterowi, ale i pieniactwu oraz awanturniczej żyłce udało się po raz pierwszy diametralnie zmienić podejście ludzi do goryli. „Kiedy przybyłam do Rwandy zaoferowano mi do kupienia popielniczke zrobioną z łapy goryla” – pisała we wspomnieniach. Podejście Fossey do „jej” małp było pełne poświęcenia: spedzała z nimi w terenie całe dnie i noce. Chodziła z nimi po górach, gościła je w swoim skleconym na prędce domku. Rozróżniała je, była przy ważnych momentach z życia stada Susa, a zwierzęta odwzajemniły jej się szacunkiem i bezgraniczną akceptacją. Praca z rwandyjskimi małpami przyniosła jej także szacunek wśród ludzi, naukowcy byli pod wrażeniem jej podejścia, a artykuł w National Geographic o pani doktor od goryli, przyniósł jej – zwyczajnie – sławę. Niestety cięty język i nadpobudliwy charakter przyniosły jej klęskę. Najpierw odwrócili się od niej naukowcy – po tym, gdy w swej książce pominęła trzyletni wkład Bob Campbella, brytyjskiego filmowca i fotografa w swoje prace nad gorylami. Z czasem popadła też w ostry konflikt z miejscowymi władzami, którzy mniej lub bardziej otwarcie czerpali zyski z kłusowania w górach Wirunga. Gdy kłusownicy zabili jej ukochanego goryla imieniem „Digit”, wypowiedziała otwartą wojnę wszystkim, którzy stali jej na drodze do bezkompromisowej ochrony tych małp. Prawdopodobnie to właśnie kłusownicy za cichym przyzwoleniem szefa Północnej Prowincji, gdzie leży Ruhengeri, zamordowali ją w końcu grudnia 1985 r. w jej domu w rwandyjskiej dżungli. Została pochowana w górach pomiędzy grobami swoich podopiecznych – pozostałości jej laboratorium oraz nagrobek są dziś celem licznych wycieczek wiernych fanów książki i filmu o Fossey – „Goryle we mgle”. Wcielająca się w rolę prymatolożki Sigourney Weaver spędziła na planie filmu wśród goryli pół roku. Gdy wróciła do Rwandy po 20 latach, ze zdumieniem odkryła, że małpy, które wtedy poznała wciąż ją pamiętają!

 

Bliskie spotkania z daleką rodziną

Tropienie grupy goryli Susa rozpoczęło się już wczoraj. Przed zapadnięciem zmroku dwaj tropiciele z pobliskiej wioski wyruszyli na stoki wulkanu, by odszukać miejsce, w którym małpy udadzą się na spoczynek. Grupa goryli porusza się po całej górzystej okolicy i rzadko nocuje dwa razy w tym samym miejscu. Podobnie było i tym razem – goryle po całodziennej wędrówce wybrały sobie na nocleg łąkę na wysokości 4 tys m. n.p.m. – Musimy szybko ruszać! Goryle się budzą – mówi Francis.

 

Wskakujemy „na pakę” terenowego pikapa. Godzina jazdy przez wertepy do końca dróżki wdzierającej się wgłąb masywu Wirunga. Obici jak gruszki ulęgałki stajemy na początku jednej ze ścieżek prowadzących w górę – na zbocza wulkanu. Do ręki dostajemy po bambusowym kiju, do podpierania się na śliskim zboczu i rozgarniania zielonej gęstwiny. Zaczynamy mozolne podejście przez „stające dęba” łąki i tarasowe pola uprawne. Towarzyszy nam czterech umundurowanych żołnierzy z kałasznikowami. Nic dziwnego – rejon wulkanów widział już niejedną grupę partyzantów, przemytników, kłusowników. Dla rwandyjskiego rządu ludzie wędrujący na oglądanie goryli są kurą znoszącą złote jajka, a wystarczy jeden wypadek i ilość chętnych spadnie do zera. W sąsiedniej Demokratycznej Republice Konga sytuacja jest tak niestabilna, że chętnych do oglądania ssaków jest jak na lekarstwo. Ochrona goryli w Rwandzie, to nie tylko ludzie z pistoletami maszynowymi. Zaledwie kilka miesięcy przed moim przyjazdem we wsiach leżących u podnóża gór przeprowadzono akcje obowiązkowych szczepień ochronnych (m.in. przeciwko grypie). – Nie tylko żeby chronić zdrowie ludzi, ale również goryle przed złapaniem chorób od człowieka – mówi przewodnik. Z tego samego powodu wprowadzono również zakaz zbliżania się do małp. – Nie wolno podejść bliżej niż na siedem metrów, no, chyba, że to goryl sam się zbliży do nas – instruuje przewodnik.

 

Oprócz niego na czele naszej grupy idzie doświadczony tropiciel. Jest w łączności radiowej ze swoimi asystentami, którzy poszukiwania grupy Susa rozpoczęli jeszcze wczoraj. – Trzeba się pospieszyć – mówi Francis. – Małpy idą w górę, jak nie zdążymy na ich sjestę, to będziemy je tropić do jutra!

 

Największe małpy świata budzą się o świcie – czyli około 7 rano. Najpierw przez około dwie godziny żerują, a potem zaczynają się rozglądać za wygodnym miejscem do porannej drzemki. Wyspane ruszają w poszukiwaniu kolejnych młodych pędów, owoców i pożywnej kory, i znów zapadają w drzemkę – tym razem poobiednią. Do snu zaczynają się układać około godziny 6-7 wieczorem. Każde ze zwierząt wije sobie ogromne gniazda z tropikalnych roślin. Stado jest nieprzewidywalne – prawie każdej nocy nocuje w innym miejscu. Czasami ich kolejne sypialnie oddalone są zaledwie o kilometr, a czasami w ciągu dnia pokonują dystans 20km!

 

Maszerujemy równym rządkiem wśród maleńkich pól uprawianych przez miejscowych Hutu. Bataty, maniok, kukurydza, banany, wokół tradycyjne okrągłe chaty. Tutejsi rolnicy nie kochają goryli, zdarza się, że zwierzęta zapuszczą się z lasu na uprawne pola i wyjadają plony.

 

Zatrzymujemy się na wysokości około 2300 m n.p.m. Krótki dialog z tropicielami. – Mamy szczęście, zeszły z gór i są na wysokości 3000 metrów – odpowiada przewodnik. Ruszamy, by po pół godzinie stanąć przed ścianą chmur. Wchodzimy do krainy „goryli we mgle” – widoczność 20 metrów, temperatura 15 st. C., opad ciągły. Humory wyraźnie przysiadają. Po kolejnej godzinie dochodzimy do ściany zieleni – zwarty las bambusów, kolczastych krzewów, pnączy i lian. Wbijamy się jeden po drugim w wąziutki przesmyk wśród zieleni – ścieżkę wydeptaną przez goryle i rozgarniając przed sobą zielsko bambusem próbujemy zachować przyzwoite tempo marszu w tropikalnym lesie deszczowym. Nic z tego, tętniąca tysiącami form życia puszcza czepia się co chwila kolczastymi mackami nogawek i plecaka z aparatem. Po godzinie takiej przeprawy wszyscy są kompletnie mokrzy. Wychodzimy na niedużą polanę i wtedy właśnie wśród zarośli widzę po raz pierwszy czarną włochatą postać. Przyglądam się niedowierzając… Goryl! „Yes!, yes!, yes!” – mam ochotę krzyczeć jak były premier. Powstrzymuje się tylko obawa, żeby zwierzaka nie spłoszyć. To niewielka (czyli wzrostu dorosłego człowieka!) samica. Powoli sięgam po aparat fotograficzny, jeszcze wolniej podnoszę go do oka i widząc małpę na matówce naciskam spust przekonany, że samiczka zwieje na sam dźwięk trzasku migawki… Nic bardziej błędnego! Nie tylko nie uciekła, ale się zainteresowała ze cos koło niej się dzieje i… zaczęła pozować! – No, no, typowa kobieta! – żartujemy z nowojorczykiem, który zdyszany stanął właśnie obok.

Uwielbiam takie rzadkie chwile – momenty realizacji dziecięcych marzeń. Stoję i gapię się na pewnie najsłynniejsze największe małpy świata i powoli dociera do mnie, że to jedne z najpiękniejszych stworzeń tropików.

 

Goryle dorastają do 2 metrów wzrostu i 200 kg wagi. Samice są znacznie lżejsze i mniejsze od samców. W wieku 10-12 lat małpy osiągają dojrzałość płciową. Rodzą jedno młode co ok. cztery lata. Większość goryli całe życie spędza w stadach – przeciętnie 11 osobowych.

 

Jakieś sto zdjęć później modelka kompletnie traci zainteresowanie gośćmi i wraca do skubania swych gałązek. Wbrew wpojonemu nam przez pop kulturę mitowi krwiożerczego King-Konga demolującego amerykańskie miasta, goryle nie są agresywne. Te największe i najsilniejsze małpy są delikatne i czasami nieśmiałe.

 

Zapomniałem jednak o ich ujmującej wrażliwości w ułamku sekundy, kiedy zobaczyłem, ze z góry sunie w moim kierunku wielki zwał czarnego futra mokrego od tropikalnego deszczu. Poklejone w strąki przypominało bardziej małe pędzelki niż sierść jednego z naszych najbliższych kuzynów. Ma zapewne ze 30 lat i siwiejący grzbiet – stąd nazwa „silverback” dla określenia takich właśnie dominujących w stadzie osobników. Potężny samiec rozejrzał się, zauważył mnie, wstał i na chwilę skrzyżowały się nasze spojrzenia. Po chwili 200-kilogramowe zwierze przeciągnęło się, ziewnęło, ryknęło głośno aż echo poniosło się po dżungli i ruszyło w moim kierunku. Na chwilę zamarłem w bezruchu… Na szczęście goryl minął mnie (o włos…) i pomaszerował w swoich sprawach w las. Uffff…

 

Oszołomiony widokiem pierwszych wielkich małp zaczynam rozglądać się po okolicznych zaroślach. Po chwili jestem w stanie wypatrzeć kilkanaście osobników. Są dwa maleństwa uczepione futra i piersi matek, kilka młodych bawiących się w najlepsze i kilkoro dorosłych. Matki studiują każdy nasz ruch. Ich oczy, takie mądre, chciałoby się powiedzieć ludzkie, zdają się mówić: „nie rób mi nic złego, jestem tu z moim potomstwem”. Jeden z podrostków układa się pod krzakiem, podpiera głowę palcem i z filozoficznym wyrazem twarzy (pyska?) patrzy w dal. Zastanawiamy się głośno z współtowarzyszami wędrówki jakież to filozoficzne zagadnienia chodzą po głowie tej małpie? Myśli o posiłku, marzy o samiczce, czy dziwi się bezwłosemu krewnemu, który go odwiedził z aparatem? Nieco dalej inny osobnik na widok grupy przybyszów pokazuje wielkie kły. Choć goryle są wegetarianami, natura wyposażyła je w uzębienie wyglądające naprawdę groźnie. Wyszczerzone mogą być oznaką zaniepokojenia albo ostrzeżeniem, w tym przypadku jednak odsłonięcie zębów było zaledwie… wstępem do ziewnięcia!

 

Przez dwie godziny, jakie goryle pozwoliły nam spędzić w swoim towarzystwie zobaczyliśmy prawdopodobnie wszystkie 39 osobników z grupy Susa. Kiedy nasze towarzystwo im się znudziło i postanowiły przenieść się z powrotem w wyższe partie Wirungi, jeden po drugim ruszyły w stronę zielonej ściany tropikalnego lasu i (jak przystało na goryle) zniknęły we mgle.

 

INFORMATOR PRAKTYCZNY

Do Rwandy na oglądanie goryli można pojechać praktycznie przez okrągły rok. Kraj leży na równiku, więc różnice pogodowe nie są duże. Ja byłem w kwietniu i było OK.

 

Waluta

Frank rwandyjski. Za jednego dolara otrzymuje się ok. 800-900 franków. Wymiana w bankach i kantorach.

 

Wiza

Pierwsza rzecz, która trzeba załatwić, to wiza rwandyjska. Najprościej jest zdobyć jej promesę z ambasady w Berlinie. Wszystkie formalności załatwia się przez internet na stronie. Koszt 65 euro.

 

Dojazd

Na stukilometrowej trasie Kigali-Ruhengeri (Musanze) kursuja liczne mini-busy. Przejazd kosztuje ok. 1400 frankow rwandyjskich i trwa ok. 1,5 godziny. W Kigali autobusy odjeżdżają ze dworca Nyabugogo, w Ruhengeri (Musanze) pętla zlokalizowana jest w okolicach targowiska.

 

Hotele

W stolicy Rwandy – Kigali jest spory wybór hoteli. Od eleganckiego czterogwiazdkowego Mille Colines (znanego z filmu „Hotel Rwanda”) za ok. 120 euro za noc (pokój dwuosobowy) po liczne hoteliki turystyczne w których nocleg kosztować będzie dziesiątą część tej kwoty.

W Ruhengeri (Musanze) zatrzymać się można Virunga Lodge z oszałamiającym widokiem na góry wartym 700 dol US za noc (pok. dwuosobowy), ekskluzywnym hotelu namiotowym Ikoro w stylu safari za 100 dol US za namiot za noc, jednym z tanszych tradycyjnych lokum jak hotel Muhabura (15000 Rfr) aż po kilka najtańszych hotelików za 4000 Rfr/noc.

 

Bilet na goryle

Dziennie wydawanych jest do 40 zezwoleń na trekking i podglądanie goryli. Sprzedają je po 1500 USD biuro ORTPN w Kigali (róg Boulevard de la Revolution i Avenue de l’Armee) i operatorzy turystyczni. Warto kupnem zająć się jeszcze przed wyjazdem z Polski, bowiem zdarza się, że na popularniejsze terminy wakacyjne wszystkie zezwolenia są sprzedane z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem! Więcej: www.rwandatourism.com

 

Zdrowie

Obowiązkowe szczepienia – przeciw żółtej febrze.

Zalecane szczepienia – przeciw żółtaczkom, meningokokowemu zapaleniu opon mózgowo-rdzeniowych, tężcowi

Malaria – w Rwandzie jest poważne zagrożenie ta przenoszoną przez komary chorobą. Przed wyjazdem należy koniecznie odwiedzić lekarza specjalistę chorób tropikalnych by otrzymać odpowiednie zabezpieczenie farmakologiczne.

 

Pamięć

Będąc w Rwandzie trzeba koniecznie odwiedzić Gisozi Genocide Memorial Center w Kigali – szczególny pomnik i centrum edukacji o ludobójstwie z 1994 r. Wstrząsające, ale niezbędne dla zrozumienia historii całego regionu.


Artykuł był opublikowany w National Geographic Traveler